Wiele razy pytano mnie, czemu nigdy nie byłem za granicą. Postaram
się to wyjaśnić - w końcu nie po to jeździ się za granicę , żeby być
pędzonym niczym owce z autobusu do autobusu razem z jakimiś debilami. Te
ich kapelusze słomkowe, te ich wełniane kamizelki, te ich tranzystory.
Wiecznie narzekają na herbatę i te wszystkie bary szybkiej obsługi na Majorce,
gdzie sprzedają ryby z frytkami, kalmary, tanie piwo i sałatki warzywne.
A oni siedzą w tych bawełnianych kostiumach kąpielowych i smarują te swoje
napuchnięte, spieczone, ropiejące cielska kremem do opalania, bo słoneczko
ich trochę sparzyło. I te wszystkie hotele : "Mirra Mare" , "Bella
View" i "Continental" z tymi nowoczesnymi, luksusowymi pokoikami,
z tymi pływalniami pełnymi szczynów i tłustych, niemieckich biznesmanów
udających akrobatów, robiących piramidy, straszących dzieci, pchających
się do kolejek na krzywy ryj. Jeśli nie zdążysz do stolika przed siódmą,
to tracisz talerz grzybowej lury - podstawowe danie międzynarodowej kuchni.
W barze w każdy czwartek jakiś cholerny kabaret z jakąś taką pindą bez
bioder i cycków oraz starą tłustą zdzirą o włosach zlepionych brylantyną
, z wielkim dupskiem , tańczącą flamenco dla cudzoziemców. A raz w tygodniu
wycieczka do lokalnych ruin rzymskich gdzie sprzedają rozwodnione lody
i to ciepłe piwo. Wieczorem zabierają cię do typowej restauracji w której
przesiadują miejscowe typki. Przysiada się jakiś naprany badylarz z Luton, z
automatycznym aparatem fotograficznym i numerem "Daily Express"
z ubiegłego wtorku. Chrzani coś o tym , że rząd jest do niczego i iloma
językami potrafi gadać Margaret Powell. W końcu zaczyna rzygać drinkami.
A potem siedzisz przez cztery dni na płycie startowej lotniska w Luton,
gdzie nie ma nic do żarcia oprócz standartowych kanapek, a nawet nie można
się napić piwka, bo wciąż jesteś w Anglii, gdzie każdy bar zamykają wtedy
gdy w pysku ci zaschnie. Dzieciaki płaczą , rzygają , łamią plastikowe
popielniczki a seksowny głos informuje cię przez megafon , że odlecisz
najdalej za godzinę , choć dobrze wiesz , że twój samolot jest jeszcze
w Islandii i musi wczesniej dostarczyć jakichś szwedów do Jugoslawii. W
końcu odprawiają cię o trzeciej rano , a potem znów siedzisz godzinami
w poczekalni z powodu nieprzewidzianych trudności , jak na przykład strajk
kontrolerów lotu w Paryżu. Gdy wreszcie lądujesz na lotnisku w Maladze
, wszyscy stoją w kolejce do klopa , potem w kolejce do odprawy celnej
, w kolejce do autobusu. Autobus jeszcze nie przyjechał , a ma cię zabrać
do hotelu którego jeszcze nie wybudowano i gdy w końcu docierasz do jakiejś
rudery o nazwie "Hotel Lima Sol" wybuliwszy połowę oszczędności
jakiemuś licencjonowanemu bandycie w taksówce , to nie ma wody w basenie
, nie ma wody w kiblu , nie ma wody w kranie , tylko jakaś cholerna jaszczurka
w bidecie, a połowa zarezerwowanych pokoi jest już zajęta, zresztą i tak
nie można spać bo w sąsiednim hotelu odbywa się całonocna libacja...
Tłumaczenie:Tomasz Beksiński
Wstukał w komputer:Nowhere Man
Powrót do strony Monty Pythona
po polsku
This page was created by
Nowhere Man.
<
[email protected]>